Dziś o tym, co to jest diner, dlaczego warto tam się wybrać na śniadanie i czemu czasem wychodzi się z niego na rauszu.
Nie ma co owijać w bawełnę. Amerykańskie śniadanie należy jesć w dinerze. I już. Co to „diner“? Dobrze wiecie. To te bezpretensjonalne retro restauracyjki – znacie je ze wszystkich amerykańskich filmów, od „Pulp Fiction“ po „Fargo“. Skórzane kanapy, długi bar, czasem – szafa grająca przy każdym stoliku… Wszystko jasne, prawda?
Ja osobiście dinery najbardziej lubię za to, że choć są absolutną ikoną amerykańskiej kultury, nie przeobraziły się w atrakcję wyłącznie dla turystów. Wręcz przeciwnie – dla przeciętnego Amerykanina (o ile taki istnieje) codzienność bez dinerów to bardzo smutna codzienność.
O tym, jak to się stało, że dinery zostały dinerami na pewno całkiem niedługo Wam napiszę. Dziś jednak – krótka instrukcja śniadaniowo-dinerowej obsługi.
- O KTÓREJ NA ŚNIADANIE?
W dinerze ruch rozpoczyna się około 7-8 rano. Pora śniadaniowa w wielu takich miejscach przeciąga się jednak w nieskończoność. Ja sama, nie dalej jak wczoraj, zajadałam się breakfast burrito (czyli lokalnym przysmakiem z Colorado) o 15.00!
- CO PIĆ?
Oczywiście – kawę! Jak przystało jednak na śniadanie marzeń, w dinerze przysługuje Wam zawsze nieograniczona dolewka tego napoju. I to – rzecz jasna – nie w filiżance, tylko w swojskim, amerykańskim wielkim kubku. Oczywiście – dinerowa kawa to zazwyczaj straszna lura. Ale to tym bardziej tworzy klimat. No i można beztrosko wlać w siebie nawet kilka kubków.
- CO JEŚĆ?
Śniadaniowe evergreeny w dinerze to przede wszystkim:
- Jajka w każdej możliwej postaci. Od zwykłej jajecznicy, przez jajka na twardo, jaja Benedykta i omlety.
- Pancakes, czyli pulchniutkie amerykańskie naleśniki, najczęściej w pakiecie z bitą śmietaną i/lub syropem (klonowym lub jagodowym);
- Hashbrowns – coś na kształt placków ziemniaczanych zrobionych z ziemniaków i cebulki;
- Tosty na słodko – posmarowane masłem i posypane cukrem pudrem;
- Burrito lub tortilla (te głównie w stanach z dużą mniejszością meksykańską)
Tyle, jeśli chodzi o podstawy. Teraz parę informacji bardziej zaawansowanych.
Po pierwsze – praktycznie nigdy nie jest tak, że zamawiasz hashbrowns i tyle. Dinerowe śniadania to zazwyczaj coś na kształt wielkiej kumulacji. W pakiecie z hashbrowns dostajecie dodatkowo tosta i jajo, z kanapką – chipsy i/lub sałatkę, z burrito – ogromne ilości chilli i roztopionego sera.
Po drugie – na amerykańskie śniadania zazwyczaj składa się co najmniej jedna z kulinarnych świętości: bekon, ser lub chilli. Normalką jest więc zamawianie wegetariańskiego omleta z co najmniej trzema plastrami bekonu.
Po trzecie – ze śniadania w dinerze się nie wychodzi. Z niego się wytacza. To, że porcje są olbrzymie, to mało powiedziane. Ja zazwyczaj zamawiam pół porcji (bo taką opcję przewiduje większość dinerów) i nigdy nie jestem w stanie dojeść wszystkiego do końca.
- ILE TO KOSZTUJE?
Niewiele. Z zasady dinery serwują szybkie, smaczne, duże i tanie (jak na amerykańskie standardy) posiłki. Przykładowo: śniadaniowe burrito, czyli ogromny zawijas z jajecznicą z dwóch jajek, grillowaną cebulą, kiełbasą, plackami ziemniaczanymi i roztopionym cheddarem to koszt rzędu 9 dolarów.
WAŻNE: choć w dinerze najczęściej płaci się nie przy stoliku, a przy barze – pamiętajcie o tym, by zostawić napiwek. Jak duży? 15-20% wysokości rachunku.
- CZY W DINERZE MOŻNA ZAMÓWIĆ ALKOHOL?
Można. A wręcz wypada, gdy idziemy tam z rodziną lub przyjaciółmi na weekendowy brunch. W wielu stanach lokalną tradycją w dinerach lub małych klimatycznych restauracyjkach jest popijanie śniadania Mimosą, czyli prosecco z sokiem pomarańczowym. Więcej! Niektóre dinery mają w swojej ofercie coś o nazwie: „bottomless mimosa“, co oznacza nic innego, jak tylko wielką (nieograniczoną) dolewkę tego drinka. Dlatego Ameryka jest chyba jedynym miejscem na ziemi, w którym ze śniadania wychodzi się czasem… nagwizdanym! 🙂